18 grudnia 2012

Kreta ( Crete ) - Knossos


Będąc na Krecie nie omieszkałam zwiedzić najsłynniejszych wykopalisk w Knossos
Według wikipedii:

Knossos (łac. Cnossus, Gnossus ) – miejscowość na greckiej wyspie Krecie, położona około 6 km na południowy wschód od Heraklionu (Iraklion), u stóp gór Ida. Zasłynęła ona z odkrytych w 1899 r. przez Arthura Evansa rozległych ruin pałacu pochodzącego z okresu 2000–1400 p.n.e. (kultury minojskiej), zwanego pałacem Minosa lub labiryntem kreteńskim. Około 1450 p.n.e. Achajowie zajęli Kretę, pałac został ostatecznie zniszczony pod koniec XIV w. p.n.e.Budowla w Knossos związana jest z greckimi mitami o Minotaurze (labirynt),  Ariadnie, Dedalu i legendarnym królu Minosie, który panował w potężnej starożytnej Krecie.

Warto dodać, że zupełnie inaczej przedstawia rolę pałacu niemiecki naukowiec Hans Georg Wunderlich w swojej książce Tajemnica Krety. Wywodzi on tam na podstawie badań geologicznych, archeologii porównawczej oraz logiki, że kreteńskie pałace, a więc między innymi ten w Knossos, to w rzeczywistości wielkie kompleksy zorganizowanego kultu zmarłych. Jego koncepcja nie jest jednak zbyt popularna. Spotkała się z szerokim sprzeciwem w środowisku naukowym, jako dość wydumana, niemniej bardziej racjonalna część założeń teorii Wunderlicha nie pozostaje odrzucana przez niektórych badaczy.

A co tam tak naprawdę zastaliśmy? Tony betonu z naszej ery, widać, że mało tam historii, że wszystko jest "po naszemu" zrekonstruowane. No i co z tego ja się zapytuje? I po co większość narzeka, że nie warto tam jechać? 
A ja uważam, że właśnie warto. Szczególnie jak się ma opiekę polskiego przewodnika, który wszystko dokładnie opowiada. I co z tego, że to sam swojski beton, mi się bardzo podobało. Dzięki takiej rekonstrukcji zobaczyłam jak to "być może" kiedyś wyglądało. 
A co by mi dało to, że ktoś mi pokazał jakieś pobite kawałki ceramiki czy czegoś tam innego? Ja nie jestem archeolog czy historyk sztuki, jak nie zobaczę całości to nie zrozumiem. I ucieszyła mnie ta wycieczka i zaprawdę powiadam Wam jedźcie i oglądajcie, bo warto. Szczególnie jak się czytało mitologię.

Dla zwiedzających polecam dobry krem z filtrem, coś do picia i coś na głowę, bo te wykopaliska to czysta patelnia. Ni pieruna się przed słońcem nie uchowasz.








Jako, że zawsze miałam skłonności do munduru to przez chwilę zapomniałam o wykopaliskach i przewodniku i nagle na karcie aparatu pojawiło się kilkadziesiąt innych zdjęć :) A Panowie dziwnie na mnie patrzyli...



A co do tego, która z prawd jest mi bliższa ( czy był to pałac czy cmentarz ) obstawiam jednak cmentarz. No bo tak jak mówił przewodnik mógł to być nie tylko tron ale sadzano tam zwłoki i składano obok w miskach ofiarę, tym bardziej, że siedzisko miało idealnie wyrytą dziurę na ... no tam gdzie plecy zaczynają mieć brzydką nazwę i jak już ustawiono tam nieboszczyka, to nie ma bata we wsi, nie przewrócił się. A po drugie te pitosy ( misy ) miały być na oliwę lub zboże ale nie odnaleziono żadnych łyżek, nabierek czy innego takiego sprzętu żeby zawartość z nich wyciągnąć, tym bardziej, że miały wielkość człowieka. Podobno były to "trumny" gdzie składano zwłoki ( to bardziej do mnie przemówiło ).



Z Knossos już tylko rzut beretem i byliśmy w Heraklionie ( Iraklionie ) ale o tym w następnym poście.
O Krecie możecie przeczytać także we wcześniejszych postach np.


13 grudnia 2012

Kreta ( Crete ) - Vai i Agios Nikolaos


Naszą wycieczkę po Krecie zaczęliśmy od wschodniej strony. Bo bliżej, bo plaża Bounty, bo twierdze weneckie, bo wykopaliska. Oj, jakiż to błąd popełniliśmy! Trzeba było wybrać zachód. No ale będzie pretekst żeby jechać tam jeszcze raz.

 Na mapie zaznaczyliśmy trasę, wypożyczyliśmy rozklekotane Punto i jazda. Drogi gorsze niż u nas, ale widoki piękne, co rusz jakiś punkt widokowy, więc wysiadka, pstrykanie zdjęć i dalej jazda po serpentynach, pod górę ( jeśli myślicie, że zaoszczędzicie na paliwie na Krecie to się grubo mylicie, koszt litra paliwa to ok. 8 zł, a drogi rozpaczliwe, większość szutrowe, pod górę, więc spalanie to min 10l/100km ). No ale co tam, przeżyliśmy serpentyny na Majorce i Gran Canari to i tu damy radę. 

Plan podróży wyglądał następująco:Sissi -> Agios Georgios ( klasztor św. Jerzego ) -> Neapol i-> Agios Nikolaos -> Gournia -> Sitia -> Vai ( plaża Bounty punkt docelowy ) -> Sitia -> Ierapetra -> powrót do Agios Nikolaos i stamtąd na wioski, gdzie podobno czas zatrzymał się jakieś 100 lat temu ( Kritsa itp ) -> powrót do hotelu.



Plan zacny, przed nami sporo kilometrów, mapa jest, bak paliwa jest, pierwszy prowiant jest, aparat i kamera jest. Dzięki radom przewodnika postanowiliśmy klasztor i Agios Nikolaos zwiedzić pod wieczór, bo podobno wtedy jest najlepiej. I tu mój apel do turystów, nigdy nie słuchajcie przewodników!!! Okazało się, że wszystkie klasztory, wykopaliska itp były czynne tylko do godziny 15, a potem szukaj wiatru w polu, bo żywej duszy brak. 

Pierwszy dłuższy przystanek i zwiedzanie rozpoczęliśmy na Vai. Jest to plaża prawie na samym końcu świata, gdzie prowadzi tylko jedna droga, wokoło bieda, nędza, latające samopas kozy po ulicach i inne atrakcje.

Pamiętacie reklamę batonów Bounty - smak raju, plażę, palmy, turkus morza? Istny raj!!! Szkoda tylko, że w rzeczywistości miejsce, które pokazują w reklamie jest zupełnie inne. Brak fotomontażu, podretuszowanych kolorów, dużo piachu, turystów, kilka leżaków, kilkanaście palm i punkt widokowy. Plaża nazywa się Vai i znajduje się na wschodzie Krety. Jest to miejsce mocno przereklamowane i do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, ze zamiast na Spinalongę wybrałam "rajską" Bounty. Ot, zwyczajna plaża, palmy, leżaki, tawerna, parking, multum rozwrzeszczanych turystów, śmierdzące, brudne wc, punkt widokowy, na którym przepychają się turyści i odbywają się "domowe sesje" playboya. Jeśli będziecie mieli wybór albo Vai albo... wybierzcie to drugie. Rozczarowanie nasze sięgnęło zenitu, wzięliśmy "dupy w troki" i pojechaliśy dalej, w sumie to wróciliśmy bo Vai jest na końcu świata. Ale zdjęcia wyszły fajne:)









Po zwiedzeniu kilku przydrożnych klasztorów i miast dotarliśmy do Agios Nikolaos. No i tu miało się dziać ( jak to zapewniał nas przewodnik ). No faktycznie działo się, że hej!!! Na ulicach pustki, w tawernach cisza, w porcie brak żywej duszy, kilku turystów, sporo rozleniwionych kocurów i jeden modlący się na trawniku muzułmanin. Cisza, spokój, w sumie fajnie. Zwiedziliśmy, popstrykaliśmy zdjęcia, połaziliśmy uliczkami i won do hotelu. Z Agios Nikolaos pojechaliśmy zobaczyć też te wioski, w których czas się zatrzymał na zeszłym wieku. Wioski, jak to wioski, były, ale żywej duszy nie widać. Syf, kiła, mogiła, kilka kóz przywiązanych do drzew oliwkowych i tyle. A jutro jedziemy na wycieczkę fakultatywną do Heraklionu i Knossos. Agios Nikolaos za to prezentowało się tak:









O innych miejscowościach i hotelu na Krecie możecie przeczytać TUTAJ.



12 grudnia 2012

Aquis Vasia Beach Hotel - Sissi Kreta


Za oknem śniegu po kostki, a ja w końcu ogarnęłam zdjęcia z wakacji. W tym roku padło na Kretę. Tak, tak miała być Barcelona, miał być Camp Nou i znowu nie pykło. Ale na Krecie też ciepło i ładnie.

Wybraliśmy się z Grecos Holiday, oczywiście all inclusive i oczywiście ( po przeżyciach w Tunezji ) hotel musiał mieć 5*. Zatrzymaliśmy się na tydzień w Aquis Vasia Beach & Spa. 

Hotel mieści się w maleńkiej wiosce Sissi. W wiosce, jak to w wiosce, trochę domów, 3 plaże, kościół, kilka straganów z wakacyjnym badziewiem i pełno tawern. Za to wielkość hotelu zaskoczyła nas jak najbardziej. Nie wiem ile ma hektarów, ale w jeden dzień kuwety nie ogarniesz. Ma siedem wielkich basenów, kilkanaście małych, Spa, kilkanaście budynków z pokojami, amfiteatr, kilka barów, trzy restauracje ( m.in. włoską, śródziemnomorską, grecką ), obsługa dowozi Twoje toboły do pokojów meleksem, do tego plac zabaw dla dzieci, korty, boisko do kosza, boisko do nogi, blisko do plaży ( do tych dalej oddalonych z hotelu kursuje kilka razy dziennie taxi za darmo ), obok przystanek autobusowy i dwa markety. I w sumie tak ogólnie można powiedzieć o hotelu.

Obsługa bardzo miła, sporo Polaków i innych narodowości ( pozdrowienia dla Claudio! :)). Wszyscy mili i uprzejmi, nie są nachalni, chętnie pomogą, zagadają, zawsze uśmiechnięci nawet po 20 godzinach pracy. Co innego tubylcy, rozleniwieni, niezbyt pomocni i w ogóle "dajcie mi spokój ja tu tylko odpoczywam!!". 

W hotelu czysto, obsługa nie chce brać napiwków, animatorzy to w większości ekipa z Polski, nie ma problemu z wypożyczeniem roweru, skutera, samochodu ( uwaga! najlepiej brać z opcją pełnego ubezpieczenia, ich drogi są gorsze niż nasze, tak, tak są gorsze, czasami zdarza się, ze kończy się asfaltowa droga i trzeba dojechać szutrową !!! ). 

Baseny czyste, jedzenie jak najbardziej pyszne ( faktycznie tzatziki jest genialny i nie jest taki jak u nas sprzedają, tak samo sałatka grecka jest znacząco inna niż nasza spolszczona ), kuchnia urozmaicona, tematyczna ( w końcu spróbowałam baraniny i ślimaków sic! ). 

Pokoje z balkonami, klimatyzacją, i pełnym wyposażeniem ( czajnik, herbata, kawa, szklanki, lodówka, sejf ), my trafiliśmy na baaaardzo duży pokój, jak dla mnie nawet zbyt wielki ( jak się mieszka w bloku to przy takiej przestrzeni można zdziczeć :). W łazience prysznic, wanna, suszarka.

Najważniejsze! Jest tam tyle basenów i leżaków, że nie trzeba zrywać się o świcie i zajmować miejsc, o każdej porze znajdziemy coś wolnego. Na plażach można wypożyczyć 2 leżaki i parasol w cenie 6-7 euro na dobę, jeśli ma się paragon to nie trzeba siedzieć tam non stop, można wracać o każdej porze ( wynajem jest na 24 godziny ).

A poniżej zdjęcia z okolicy.
























03 grudnia 2012

Maciej Maleńczuk we Wrocławiu



Udało nam się zakupić dosłownie ostatnie bilety na koncert Maleńczuka. 
I to w pierwszym rzędzie!!! 
Niestety w sektorze A czyli z boku, no ale zawsze ... pierwszy rząd :). 
Okazało się, że jeszcze mamy miejsca zaraz przy wyjściu/wejściu na scenę :)



Koncert jak to koncert. Było miło i głośno. 
Maleńczuk pograł i pośpiewał, my posłuchaliśmy i pośpiewaliśmy. On poopowiadał o swoim życiu ( bajka o babci i jej zastawie ze swastyką rozbawiła mnie do łez ) my poklaskaliśmy. Były największe przeboje, był bis. 

Ruchy sceniczne ma opanowane do perfekcji ( mój On mówi, że mam takie same) :). Zdziwiła mnie tylko średnia wieku publiczności, bo wyglądało to jakby jakiś dom seniora dostał pakiet biletów. Młodzieży mało. Ale ja nie poszłam oglądać publiczność tylko posłuchać "Każdy barman jest dla mnie jak matka" no i "Ostatnią nockę". Posłuchałam, pobawiłam się, pośpiewałam i wszystko byłoby fajnie gdyby nie ochrona koncertu. 

Tkwi przekonanie, że w firmach ochroniarskich pracują osoby dorabiające sobie na rencie czy też emeryturze lub.... hmmm delikatnie mówiąc o ograniczonej inteligencji. Staram się nie oceniać ludzi po pozorach, a do tego znałam kilku takich co pracowali w takiej firmie i wcale nie zgadzałam się z tym stereotypem. 
No ale na koncercie panowie potwierdzili panującą w społeczeństwie opinię na swój temat. Menadżer Pana Maleńczuka powiedział, że spokojnie od drugiej piosenki można robić zdjęcia i nie ma żadnego problemu, zresztą nigdzie nie było podane, że "gwiazda wieczoru" nie życzy sobie zdjęć. Nie było też żadnych znaków zakazujących fotografowania. 

Nagle jakiemuś panu ubzdurało się, że jednak nie można pstryknąć fotki. Dlaczego? Nie wiadomo, chyba chciał pokazać jaki jest tam ważny. Zresztą po raz pierwszy spotkałam się z tym, że podczas koncertu rockowego czy też temu podobnemu nie można fotografować ( i nie mówię tu o lataniu koło, przed i na scenie jak paparazzi ). Ot, kilka zdjęć. No ale... 

Jak wspominałam siedzieliśmy w pierwszy rzędzie przy wejściu więc  ochrona stała obok nas i kiedy próbowaliśmy zrobić zdjęcie ( bez lampy ) otrzymaliśmy info, że nie wolno. Więc ja się pytam dlaczego? A panowie, że nie, bo nie. Brnę dalej i znów: dlaczego? Bo nie wolno, bo szef nie kazał. Więc mówię, że nie ma tu zakazu i ludzie z centrum sali, ze środkowego sektora i z naszego z głębi walą zdjęcia z lampami ino buczy. A pan do mnie, że ja nie mogę, bo mam za duży aparat.. 

I tu nastąpiła mała konsternacja, trochę mnie przytkało, wybił mnie z tropu ( bo co ma wielkość aparatu do tego, że inni mogą, tym bardziej, że mam aparat normalny Nikon D60, ale fakt jest trochę większy od komórki ). 

Gdy już przetrawiłam, ich argumenty brnę dalej, bo nie lubię jak się ze mnie debila robi. Pytam co ma wielkość aparatu do tego i dlaczego inni z publiczności mogą robić zdjęcia komórkami i aparatami podobnymi do mojego ( z dala dokładnie nie widziałam jakie to modele ) a ja nie i czemu nie pójdą im zabronić. A panowie nadal swoje, jak zdarta płyta, nie bo nie, bo nie, bo nie. Aha i jeszcze dodał, że może mi zrobić godzinny wykład o wielkości mojego aparatu.

 ??????  

No takie argumenty do mnie nie przemówiły, widzę, że argumentacja i percepcja tych osobników płci męskiej jest ograniczona, więc odpuściłam. Udało mi się pstryknąć 3 fotki ( które szału nie robią ) i taką mam pamiątkę :). No i jak tu nie ulec stereotypowi pracownika ochrony??