29 października 2012

Dowcip dnia


Zasłyszane w TV

- Gdzie Pani spędziła ostatnie wakacje?
- Jeszcze nie wiem.



25 października 2012

Obława



Dobry marketing to połowa sukcesu. Taka jest moja opinia na temat tego filmu. 



Wybraliśmy się z nim wczoraj do kina, koniecznie chciałam zobaczyć "Obławę":
  • bo wszystkie filmy jakie do tej pory oglądałam z Dorocińskim były dobre
  • bo lubię młodego Stuhra
  • bo lubię filmy o wojnie
  • bo miał być odpowiedzią na "Bękarty wojny"
  • bo miał być wyśmienity, znakomity, poruszający i lepszy niż "Róża"
No i przyznam się, że się trochę zawiodłam. Nie, nie, nie, nie twierdzę, że jest beznadziejny i zły, ale mam pewien niedosyt, spodziewałam się czegoś lepszego. Szczególnie po takich zwiastunach i recenzjach.

Film jest ciekawie zmontowany, wydarzenia są pokazywane nielinearnie i trzeba się naprawdę skupić ( widziałam w kinie, że niektórych to mocno przerosło ), nie kojarzę też muzyki, jest cicho, co potęguje pozostałe dźwięki  m.in. strzały w drzewo, odgłosy ptaków. Niesamowita cisza jest też gdy pojawiają się napisy końcowe, wyglądało to tak jakby ludzie albo nie zrozumieli filmu albo się wynudzili, albo pogubili wątki, albo po prostu zbierają swoją psychikę z ziemi. 

Nie będę się zachwycała grą Macieja Stuhra czy Marcina Dorocińskiego, bo to klasa sama w sobie. Większość filmów z udziałem tych Panów jest bardzo dobra. Wspomnę, że po raz pierwszy możemy zobaczyć Stuhra jako czarny charakter. Dobrze wypadła też Sonia Bohosiewicz i Weronika Rosati, która przyzwyczaiła nas do zupełnie innego wizerunku.

Ogólnie film jest ciekawy i zaskakujący, bardzo surowy i specyficzny. Możemy podziwiać niesamowite panoramy gór, lasów, pokryte liśćmi i otulone mgłą. Film nie jest bardzo brutalny, ale pojawiają się wątki przemocy czasami przerywane "czarnym" humorem.

Jak dla mnie film jest dobry, ale nie przesadzajmy żadna z niego odpowiedź na "Bękarty wojny". Nie uważam też, że jest wyśmienity, a tym bardziej lepszy i bardziej poruszający niż "Róża". Moim skromnym zdaniem to dobre polskie kino, które warto zobaczyć.









19 października 2012

Zachód słońca



W Polsce też jest piknie.
Popełnione przez mnie sunsety w Rowach i Dąbkach.
Ot, taki loveowy Bałtyk wieczorem.


















17 października 2012

Karpacz



Veni, vidi, vici mogłabym napisać, ale być w Karpaczu i nie widzieć Śnieżki to raczej porażka.
Od dawna chciałam wejść na szczyt, a tu pogoda pokrzyżowała nam plany. 
Od rana lało, a z hotelu nawet nie widzieliśmy gór, bo chmurzyska nam je zasłoniły. 

Pytanie było jedno: ryzykujemy i idziemy? 
No, ale żem osioł uparty, po mamusi to jak sobie zaplanowałam taki spacer to nie ma bata we wsi iść musiałam. 
Chwilowo z nieba nic nie leciało, zapakowaliśmy się w plecak i ruszyliśmy na szczyt.

 W związku z tym, że jesteśmy leniami, a chcieliśmy zobaczyć tego dnia Śnieżkę, dolinę Małego Stawu, dziki wodospad, kościółek Wang i zaporę na Łomnicy zdecydowaliśmy, że na górę wjedziemy wyciągiem a potem zejdziemy pieszo. 
Tylko cholera nikt nam nie powiedział, że to jest 15 km na pieszo!!!!!! 

Pełni zapału i werwy ( jeszcze! ) dotarliśmy do kasy pierwszego wyciągu gdzie zakupiliśmy bilety ( normalny 9 zł/osoba ) i profilaktycznie płaszcze przeciwdeszczowe ( 7 zł/szt. ). Na szczęście stylowe płaszcze się nie przydały, ale szaliki i ciepłe kaptury jak najbardziej. 

Wjeżdżając wyciągiem na górę zostaje zrobione nam zdjęcie, za które oczywiście trzeba zapłacić, ale my, zakręceni nawet go nie odebraliśmy, w sumie to nawet nie wiedzieliśmy gdzie je odebrać i tym samym zaoszczędziliśmy parę groszy. 

Jak już wyciąg nas wyrzucił to wyruszyliśmy oblookać ten dziki wodospad. Okazało się, że to parę kroków więc banan na twarzy i jazda. Dotarliśmy, ludzi pełno, panna młoda moczyła sobie suknie, ludzie pstrykali zdjęcia więc gorsza nie byłam, a co tam, zapodałam foty swoim Nikonem.











Po tej sesji ruszyliśmy na wyciąg na Kopę. Tam bilety już trochę droższe ( 24 zł/osobę ). 
Tu też robią zdjęcia, ale za ile i gdzie odbiór to nie wiem, ponieważ wracaliśmy pieszo a to podobno można dostać przy zjeździe. 
Nic straconego, jedziemy wyżej a tam przed nami, za nami i z boku przepiękne widoki, które zawsze mnie zachwycają.





Jak widzicie na środkowym zdjęciu, Śnieżki nadal nie było widać. 
Jak już wysiedliśmy, postanowiliśmy, że nie będziemy szli na sam szczyt ( gdzie można zobaczyć Obserwatorium Meteorologiczne, Kapliczkę św. Wawrzyńca ). 
Ze szczytu widać podobno niesamowite panoramy , a widoczność czasami jest nawet do 200 km. Przy pogodzie jaką zastaliśmy oprócz chmur nie było widać niczego, więc szczyt sobie odpuściliśmy ( będzie pretekst żeby przyjechać raz jeszcze :) ). 
Za to rozpoczęliśmy nasz 15-kilometrowy spacer. 
Widoki były, jak to w naszych górach, piękne, czasami mrożące krew w żyłach, czasami zaskakujące, czasami wkurzające ( szczególnie leniuchujące na rowach puszki po piwie ). Szliśmy szlakiem niebieskim, co dla nas początkujących i od zawsze mieszczuchów było i tak sporym wyzwaniem. 






 Tak spacerując i dyskutując ( i to zawzięcie ) dotarliśmy do Schroniska Strzecha Akademicka, w sumie jeszcze pełni wigoru nie zatrzymywaliśmy się i podążyliśmy dalej w stronę Małego Stawu.


I tu zaczęło się marudzenie, czyli mamy pierwszy kryzys. A daleko jeszcze, a kolano mnie boli ( dodam, że miałam pozrywane wiązadła rzepkowe, o czym opowiadałam TUTAJ  i długie spacery mnie męczą ). Gdy nagle przede mną wyrósł ten widok:





I tak oto dotarliśmy do Małego Stawu i zatrzymaliśmy się na kanapki i gorącą herbatkę w Schronisku Samotnia
Niestety byłam tak zaabsorbowana widokami, że zapomniałam z wrażenia zrobić kilku fotek. Te wyżej były zrobione już na szybko gdy wychodziliśmy dalej. 

Za to taka herbatka, pyszna, ciepła z kanapkami po tylu godzinach włóczenia się po kamiennych ścieżkach to jak miód w gębie, jakby człowiek jadł kawior czy trufle i zapijał francuskim szampanem.

No ale pojedli, popili to wypier..... jak mówi polskie przysłowie, więc dupsko w troki i idziemy dalej. Przed nami jeszcze Świątynia Wang i zapora na Łomnicy.

Kolejne kilometry, krople deszczu ( w sumie taka delikatna mżaweczka ), marudzenia i narzekania za nami, a przed nami Kościół Wang. 







Oczywiście jak to w Polsce bywa najpierw azymut kasa. Tam bilety ( normalne 7 zł/ osoba ) i dodatkowo kasa za fotografowanie ( 5 zł ). 

Świątynia Wang  jest otwarta codziennie w godzinach 9-18 ( 15 IV - 31 X ) oraz 9-17 ( 1 XI - 14 IV ), a w niedziele od godz. 11 30. Nadal odbywają się w nim nabożeństwa dla Parafian i Turystów ( w niedziele i święta o 10 ), a dla turystów w języku niemieckim ( od V do IX ) w niedziele o 9.  

Za świątynią można zobaczyć zabytkowy cmentarz, z którego podziwiamy widok na Kotlinę Jeleniogórską i Karkonosze. 
Świątynie zbudowali w XII wieku Norwegowie w miejscowości Vang, a w Karkonosze przywieziono ją w 1842 r. 
Kościół jest wykonany z drewna bez użycia gwoździ, można podziwiać tam rzeźby lwów nordyckich, stylizowane krużganki i granitową dzwonnicę. 

Obok kościoła jest dom parafialny, księgarnia, punkt medyczny, rzeźba przedstawiająca wskrzeszenie Łazarza, pomnik hrabiny von Reden. Jest tam też punkt wyjściowy na Śnieżkę i główne szlaki karkonowskie. Oczywiście oprócz tego jest pełno stoisk z jedzeniem i badziewiem. 

Ogólnie świątynia wewnątrz nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, ale co byłam i zobaczyłam to moje, aaa no i wysłuchałam, bo wchodząc do środka najpierw przez głośniki wita nas przewodnik i opowiada o historii zabytku ( jest nudno, okropnie nudno !!! ). 

Po tak miłym, wyczerpującym  i pełnym wrażeń dniu dotarliśmy na zaporę na Łomnicy ( po drodze zahaczając jeszcze o sklepy z pamiątkami oczywiście ). 
Tutaj pstryknęliśmy sobie kilka zdjęć i pędem udaliśmy się do hotelu. 
A tam już tylko prysznic i gorąca obiadokolacja. 
Po takim spacerze wszystko smakowało obłędnie i znikało w sekundach.




Do Karpacza muszę jednak wrócić, no bo być tak blisko Śnieżki i nie wejść na szczyt to niewybaczalne. Muszę zobaczyć te panoramy :)




12 października 2012

Hotel Konradówka SPA & Wellness w Karpaczu


Pod koniec sierpnia, jeszcze przed naszymi wakacjami, które spędziliśmy w tym roku na Krecie, wybraliśmy się do Karpacza
Taki urodzinowy prezent od Niego. 
Połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i zahaczyliśmy się w hotelu Konradówka. Wykupiliśmy pakiet Ekskluzywny weekend dla dwojga w SPA, dokupiliśmy dodatkowo jeszcze dobę i wyruszyliśmy w góry. 
Jak to mam w swoim zwyczaju, wszystko zaplanowałam od A do Z, a jak to On ma w swoim zwyczaju częściowo pokrzyżował mi plany. Tym razem pozytywnie :).

W tym poście opiszę moje doświadczenia z hotelem i SPA, natomiast szlajanie się po dobrach Karpacza i Karkonoszy będzie już w kolejnym poście.

Jak wspominałam wykupiliśmy sobie pakiet ekskluzywny, który zawierał:

*2 noclegi w komfortowym pokoju
*2 Śniadania w formie bufetu szwedzkiego
*2 Obiadokolacje w formie bufetu szwedzkiego
*Wino i owoce w pokoju
*Nieograniczona możliwość korzystania z basenu, dwóch  jacuzzi oraz Świata Saun
*Program zabiegów SPA dla Niej i dla Niego:

Zabiegi dla Niej:
*Zabieg w Kapsule SPA do wyboru: Odchudzający, Relaksujący, Witalizujący, Detoksykujacy
*Relaksujący masaż głowy wykonywany podczas zabiegu w Kapsule SPA
*Aromaterapeutyczny relaks dla kręgosłupa

Zabiegi dla Niego:
*Zabieg w Kapsule SPA do wyboru: Odchudzający, Relaksujący, Witalizujący, Detoksykujący
*Relaksujący masaż głowy wykonywany podczas zabiegu w Kapsule SPA
*Aromaterapeutyczny relaks dla kręgosłupa

Ja nie byłabym sobą jeśli bym czegoś nie dokupiła, więc połasiłam się na masaż Indoceane i maskę.


Hotel jest położony blisko centrum, w sumie nawet takiemu Naczelnemu Leniowi jak ja było wszędzie blisko. 
Doba hotelowa rozpoczyna się tutaj trochę nietypowo, bo o 16, ale my dotarliśmy około 14 i też nieszczęścia nie było. Dostaliśmy klucze, nie trzeba było nic dopłacać i wszyscy byli zadowoleni. 
W pokoju czekał na nas talerz owoców, w sumie było to wielkie talerzysko z mnóstwem owoców i dwa rodzaje wina: białe i czerwone. 
Do obiadokolacji mieliśmy kilka godzin, a że brzuchy nam napuchły z głodu to wybraliśmy się do centrum i tam wciągnęliśmy przecudną i przesmakowitą szynkę grillowaną z kiszoną kapustą.


Jeśli chodzi o pokoje to nam akurat się trafiły te "lepsiejsze", ponieważ przy zakupie naszego pakietu dostajemy pokoje w strefie A, czyli z windą, suszarką, telewizorem LCD i sejfem. Ogólnie w hotelu i pokojach bardzo czysto, pokoje zadbane, chociaż ściany powoli wymagają odświeżenia. 
Za to urzekła mnie łazienka. 
Czysta, schludna, przecudnie dobrane kafelki ( dokładnie takich szukałam do siebie ). 

W hotelu panuje spokój i cisza, no chyba, że wieczorem ( tak jak my ) trafimy na wycieczkę emerytowanych Niemców :). Swoją drogą dlaczego my Polacy tak nie potrafimy się bawić?
Pokoje są codziennie sprzątane, no chyba, że sobie tego nie życzymy ( ale wydaje mi się, że to już standard czystości w naszych hotelach, chyba, że się mylę ). 

Hotel gości czasami znanych ludzi. My trafiliśmy akurat na Pana Kazimierza Marcinkiewicza, którego pozdrawiamy serdecznie.


Posiłki są serwowane w formie bufetu szwedzkiego. Zarówno śniadanie jak i obiadokolacje. Jedzenie jest pyszne, różnorakie i jest go dużo. Nawet taki wybredniuch jak ja znalazł coś bez narzekania dla siebie. Sporo jest też deserów, które mienią się niesamowitymi kolorami. 
Ani razu ( mimo wycieczek, które się tam ulokowały ) nie zdarzyło się żeby czegoś zabrakło lub coś było "wątpliwej świeżości".


Jednak najprzyjemniejszym miejscem ( obok SPA ) jest tamtejszy bar, w którym rządzi Pan Jasiu. Niesamowity człowiek, który tworzy całą atmosferę hotelu. Dzieci go ubóstwiają, dorośli chętnie wysłuchują i dyskutują z nim, niemieckie emerytki chętnie by go .... no wiecie. A Pan Jan niesamowicie spokojny człowiek, zawsze służy pomocą i radą, serwuje drinki jakby znał moje gusta od lat i cały czas ( mimo wielu problemów, o których rozmawialiśmy ) tryska energią i humorem. Zazdroszczę mu takiego "hiszpańskiego " podejścia do życia, tej niespożytkowanej energii i radości. Panie Janku dziękujemy za miły pobyt, przepyszne drinki, długaśne rozmowy i życzymy dużo zdrowia i radości. Bez Pana hotel straci cały swój urok :)


W hotelu jest także sala bilardowa, piłkarzyki, biblioteczka, pokój zabaw dla dzieci i dla narciarzy kącik gdzie można zostawić swój sprzęt. W ogrodzie są latem rozłożone leżaki, więc można odpocząć zajadając się promieniami słońca.


SPA jest umieszczone na najniższym poziomie hotelu. 
Pracują tam przesympatyczne Panie, które wytłumaczą wszystko co można, a czego nie, jak się zachowywać, w czym przychodzić na zabiegi itp itd. Dla mnie było to trochę męczące, ale dla osób, które są po raz pierwszy jest to bardzo pomocne. 
W SPA znajdziemy bardzo przyjemne gabinety, basen, sauny i jacuzzi. 
Gabinety są czyste, bardzo skromnie udekorowane ( w pozytywnym sensie, wszystko z klasą ) tylko jak dla mnie trochę za jasne. 
Oczywiście podczas zabiegów słyszymy relaksującą muzykę. 
Personel robi wszystko, żeby człowiek nie wstydził się. Nie trzeba latać z gołym "dupskiem" czy piersiami na wierzchu, jesteśmy zawsze na chwilę pozostawieni sami żeby się dyskretnie rozebrać i ułożyć do masażu, gdzie zostajemy okryci ciepłymi ręcznikami i kocem.  

Jeśli chodzi o szlafroki to trzeba zapłacić kaucję w SPA, która po pobycie przy oddaniu szlafroków jest zwracana. Dla dwóch osób jest to koszt 90 zł za pobyt.


Jedynym i jak dla mnie najważniejszym minusem jest temperatura wody w basenie.  Jest ona za zimna i to sporo. Na wodę narzekaliśmy nie tylko my, ale także inni goście i z tego co czytałam w internecie ten problem jest od zawsze. 


W pakiecie mieliśmy zabieg w kapsule SPA
Miał być do wyboru: Odchudzający, Relaksujący, Witalizujący, Detoksykujący. 
Jednak jak się okazało nikt nie pytał mnie o zdanie i zafundowano mi Detoksykacje Thalgo, zresztą Jemu dokładnie to samo. 

Cena takiego zabiegu to 150 zł od osoby. 
Najpierw Pani robi peeling całego ciała za pomocą soli morskiej i naturalnego mułu z Morza Martwego. Człowiek czuje się faktycznie jak taki muł w błocie. Dodam, że zapach nie jest zbyt przyjemny, no wiadomo jak bagno... znaczy się błoto... znaczy się muł :). 
Potem kładziemy się tacy błotniści, zieloni ( bo taki był kolor tego mułu ) do kapsuły ( bardzo miły personel nam pomaga uważając żeby nie fiknąć jakiegoś orła ) no i leżymy. Pod kapsułą robi się gorąco, para bucha, a my leżymy i się relaksujemy. 
Kilkanaście minut przed zakończeniem błotnistej przygody zostaliśmy, a raczej nasze głowy i karki zostały wymasowane. Masaż był bardzo przyjemny, pomógł w bólach karku i odprężeniu. Boskie ręce Pani kosmetyczki były zwieńczeniem mulistej przygody. Sam taki masaż kosztuje 60 zł od osoby. 

Pani kosmetyczka pomogła tak zesztywniałej, błotnistej nimfie wyjść z tego środka lokomocji, znaczy się kapsuły i zostawiła mnie na kilka minut żebym mogła zmyć resztki pod prysznicem, który mieścił się w gabinecie. I tu jest mały problem, bo ten cholerny muł ciężko schodził a ja za moment miałam mieć masaż pleców u Pana masażysty. Joga wyprawiana pod prysznicem dała radę, zrzuciłam z siebie przebranie błotnistego aliena i wysmarowałam się balsamem, który zostawiła dla mnie Pani kosmetyczka. 

Oczywiście zapomniałam dodać, że w gabinecie do każdego zabiegu dostajemy seksowne, jednorazowe, papierowe stringi i kapciuszki. Zabieg ten trwał 60 minut.

Po mulistym eldorado poszłam ma aromatyczny częściowy masaż kręgosłupa. Cena 60 zł od osoby. Pan Jarek zrozumiał, że wcześniej miałam spotkanie z mułem Morza Martwego i nie zważał na zasuszone resztki na plecach :). Nalał sobie dużą ilość ślicznie pachnącego olejku i czynił swoją powinność. Ugniatał raz mocniej, raz delikatniej wszystkie milimetry moich pleców. Był dla mnie wybawieniem po wcześniejszym dniu, który spędziliśmy zwiedzając Karpacz, czyli gdzie zrobiliśmy 15 km pieszo ( tak ja to zrobiłam ) ze Śnieżki. Masaż trwał niestety tylko 30 minut. 

Gdy zrobiłam się już na bóstwo, On sprawił mi przemiłą niespodziankę. Kilka dni temu miałam do niego pretensję, że nie zawsze pamięta o moich urodzinach, a prezenty muszę sama sobie wybierać, a tortu to jak sobie sama nie zrobię albo nie kupię to nie mam na co liczyć, nagle do baru gdzie poszliśmy na kawę przyszedł personel i przyniósł mi takie oto cudo:



On przeszedł samego siebie, dosyć, że jako prezent wymyślił wypad do SPA, wycieczkę na Śnieżkę, to jeszcze zamówił tort :). Chyba się starzejemy :)

Zabieg Indoceane + maskę miałam wykonany kolejnego dnia. Jest to masaż inspirowany Ayuwerdą oraz technikami Dalekiego Wschodu z użyciem ciepłego luksusowego olejku. Kosztuje 250 zł i trwa 75 minut. Było miło, przyjemnie, skóra pachniała olejkami przez cały wieczór i całą noc. Taki pozytywny zastrzyk energii.

Oprócz zimnej wody w basenie minusem jest też to, że za zabiegi dodatkowe w SPA trzeba płacić gotówką w recepcji hotelu, ponieważ SPA jest inną firmą czy coś takiego, tak nam wytłumaczono. I za noclegi płaci się osobno ( można kartą ) i za zabiegi SPA osobno. 


W każdym razie w Konradówce spędziliśmy bardzo miły, odprężający, przedłużony weekend. Z czystym sumieniem mogę polecić ten hotel każdemu kto chce odpocząć, zadbać o sobie w tamtejszym SPA, spędzić romantyczny weekend, czy potraktować hotel jako bazę wypadową w góry lub na narty. Hotel jest też dobrze przystosowany dla dzieci. Myślę, że i one nie będą się tam nudziły. Basen jest przystosowany dla dzieci i dorosłych, są też 2 jacuzzi ( małe i duże ) i sauny. Tylko błagam podnieście temperaturę wody w basenie!!!